
Wielkanoc zawsze jest świętem odrodzenia i nadziei, niezależnie od tego czy inspiracji szukamy w tradycji chrześcijańskiej czy wyobrażeniach dotyczących wiosny we wszystkich kulturach. Jednak już druga z rzędu - okazuje się czasem próby a nie pogodnego świętowania. Refleksja wiąże się z nią zawsze. Za to na te parę dni w roku nawet polityka nam odpuszcza...
Groźny wirus z Wuhan zaatakował przed rokiem akurat przed wielkanocnymi świętami. Przyszła pierwsza fala. Wielkanoc w warunkach wprowadzonych wtedy obostrzeń wiązała się z wieloma rodzinnymi dramatami. Konieczność ochrony osób starszych, znajdujących się w grupie wysokiego ryzyka dla wielu sprawiła, że dziadków i wnuków wyjątkowo nie połączy świąteczny stół. Seniorów, gotowych jak co roku przyjechać lub zapraszać dla siebie przyszło mitygować dla ich własnego dobra. Najgorszym poza niepewnością doświadczeniem związanym z covidową plagą okazała się próba samotności. Tak jak emigracja zarobkowa oznaczała wcześniej dla wielu rodzin smutne kontakty przez skype'a, tak teraz święta przyszło obchodzić korespondencyjnie.
Polskie miasta przybrały wygląd plenerów z filmu "Vanilla sky", gdzie jak pamiętamy między biurowcami i blokami mieszalnymi w świecie przyszłości do którego trafia bohater rozciąga się pusta przestrzeń bez ludzi. Koledzy fotoreporterzy szli na Krakowskie i Stare Miasto by w Wielką Sobotę zamiast zwykłych kolejek do Grobu Pańskiego uwieczniać ulice bez jednego przechodnia, czasem z kimś, kto się spieszy...
Jest jakaś niesprawiedliwość w tym, że pomimo poniesionych wyrzeczeń, po roku sytuacja się powtarza. 34 tys nowych zachorowań na dziesięć dni przed Wielkanocą podobnie jak przekroczenie liczby 50 tys ofiar śmiertelnych pandemii od początku jej trwania skłaniać mogą do poważnego zaniepokojenia. Ale nie paniki, bo trwa akcja szczepień, zaś Polacy przez rok nauczyli się wiele w kwestii higieny i zabezpieczania się przed bezlitosnym przybyszem z chińskiego Wuhan, wirosem COVID-19.
Trzecia fala pandemii znów wystawia na próbę cierpliwość i wytrzymałość nerwową Polaków.
Pamiętamy jednak nie tak odległe doświadczenie stanu wojennego, kiedy to w sytuacji wiecznych niedoborów podstawowych produktów pomagaliśmy sobie nawzajem. I stawialiśmy sobie pytania o sens tego wszystkiego. Zapamiętałem wrażenie, jakie wywarł na mnie drugoobiegowy wiersz Leszka Szarugi "Wielkanoc 1983", refleksja u Grobu Pańskiego, wprawdzie posępnie się rozpoczynająca, ale kończąca nadzieją. Następne lata dowiodły, że rację mieli poeci a nie analitycy przewidujący dalsze dziesięciolecia nieuchronnego podziału świata.
Czas tamtej dawnej niezawodnej sąsiedzkiej i rodzinnej pomocy wzajemnej, gdy niejedna gospodyni pakowała do wnętrza wersalki zapas proszku do prania lub papieru toaletowego, wiedząc, że skutecznie obsłuży krewnych i znajomych, zapoczątkowując łańcuch dobrej woli, kiedy nawet po benzynę do dużego fiata zdarzało się jeździć na wieś do zaprzyjaźnionego traktorzysty z POM-u - ten czas usług wzajemnych powrócił w dobie pandemii, gdy przekazywaliśmy sobie informacje, w której Żabce spodziewać się można świeżej dostawy masek albo kiedy do Biedronki przywiozą świeżą partię testów wykrywających koronawirusa.
Im częściej przez ten rok zawodziła władza centralna, ogłaszająca restrykcje i zaraz je odwołująca, zabraniająca wstępu do lasu co wyśmiała multimedalistka Justyna Kowalczyk ale nie potrafiąca sobie poradzić z realnymi zagrożeniami, raz ogłaszająca zwycięstwo nad pandemią a później strasząca nią na powrót nawet ponad miarę niebezpieczeństwa, wyciągająca seniorów na wybory by za chwilę przestrzegać ich przed wychodzeniem z domu - tym mocniej i lepiej sprawdziły się polskie wspólnoty. Rodzina, zbiorowość sąsiedzka, grupa koleżeńska czy rówieśnicza nie zawiodły, gdy państwo okazało się słabe. Nie po raz pierwszy w naszej historii tak się zdarzyło. Bohaterskie nastoletnie Orlęta Lwowskie też godnie zastąpiły pijanych żołnierzy zaś cywilni obrońcy Warszawy z 1939 r. sanacyjnych dygnitarzy umykających z pełnymi kosztowności walizami szosą na Zaleszczyki. W warunkach pokoju ale i nowego epidemiologicznego zagrożenia również okazaliśmy się świadomą zbiorowością a nie bezwolną masą.
Emeryci w kolejce do kasy w Carrefourze zawstydzali młodszych klientów bez masek, ekspedientki z piekarni Lubaszka napominały tych, co nie zachowali pożądanego dystansu, ochroniarze z Rossmanna gonili natarczywych żebraków spod swoich sklepów. W tym czasie, gdy policjanci zajmowali się rozpędzaniem młodzieży z ruchu ośmiu gwiazdek na ulicach, zwyczajni Polacy sami załatwiali swoje sprawy. Sprawdziła się też jedna tylko władza - ta najbliższa mieszkańcom, samorządowa. Zwykle pomocna w dniach najtrudniejszego w Polsce od wojny kryzysu.
Okazało się, co Polakom pozostaje na ciężki czas - ich wspólnota. Nazwać ją można powszechną solidarnością albo po książkowemu społeczeństwem obywatelskim. To nie slogan. Wspólnota okazała się faktem. Obroniła nas nie przed pandemią jeszcze, bo walka z nią wciąż trwa, ale przed dużo gorszą jeszcze od niej depresją, czy znów po ludzku powiedzmy: paniką lub rozpaczą. Tylko tyle i aż tyle.
Wspólnota trwa, co najcenniejsze. Dlatego pomimo nieudolności władzy centralnej nie czujemy się samotni ani wyobcowani. Do stołu zasiądziemy nie myśląc już o polityce, ale pamiętając o niezbędnych środkach ostrożności. Zaś chociaż powaga sytuacji sprawia, że z oczywistych względów mniej w tych świątecznych dniach przemawia cała ich pogodna i nikomu nie szkodząca etnografia z pisankami, cukrowymi barankami i żółtymi kurczakami - to głęboki sens Wielkiejnocy nie tylko nie zanika, ale w tym niezwykłym czasie staje się dla nas bardziej inspirujący niż zwykle i skłaniający do przemyśleń.
Łukasz Perzyna
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie