
„Marcin Gutowski w najnowszym reportażu ‘Franciszkańska 3’ z cyklu ‘Bielmo’ pokazał nieznane wcześniej fakty z życia Karola Wojtyły z czasów, gdy jeszcze nie był on papieżem. Reporter rozmawiał z ofiarami księży, którzy jeszcze w latach 60. podlegali kardynałowi Wojtyle. Dotarł do ludzi, którzy osobiście informowali go o przestępstwach popełnianych przez duchownych, i do kościelnych dokumentów potwierdzających działania i zaniechania Wojtyły” – tak reklamuje swój materiał TVN. Rzecz w tym, że owi „ludzie, którzy informowali”, to tylko jeden człowiek, występujący anonimowo, a na dodatek używający sformułowania „uciszyć”, rzekomo mającego paść z ust ówczesnego metropolity krakowskiego. Dziwnym trafem identycznego samego słowa użyto w cytowanym w reportażu dokumencie Służby Bezpieczeństwa, który nawet nie jest zapisem przesłuchania informatora „bezpieki”, lecz notatką oficera analizującego sytuację w małopolskiej kurii biskupiej.
Podobno…
Wbrew przekonaniu dziennikarzy TVN prowadzących 6 marca br. debatę bezpośrednio po emisji reportażu nie dostarczył on żadnych „niepodważalnych dowodów” na to, że Karol Wojtyła wiedział o przypadkach pedofilii na terenie podległej mu diecezji i ukrywał, tuszował lub ignorował znane mu fakty. Podobnie nie dostarcza ich książka holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”, mimo iż jej premierę tydzień wcześniej szumnie zapowiadał tygodnik „Newsweek”, dowodzony aktualnie przez Tomasza Sekielskiego, współautora pierwszego, głośnego filmu o księżach wykorzystujących seksualnie dzieci pt.„Tylko nie mów nikomu”.
Niewątpliwie przypadki pedofilii wśród księży w okresie PRL się zdarzały. Nie ma powodu, by nie wierzyć relacjom ofiar „drapieżców w sutannach”, ani dziennikarzom, którzy tych relacji wysłuchali i jednogłośnie stwierdzają, że były one wstrząsające. Bez wątpienia należy okazać współczucie wszystkim pokrzywdzonym i nawet nie próbować usprawiedliwiać ohydnych czynów, które na nich zostały dokonane. Jednakże twierdzenie, że „Karol Wojtyła wiedział o pedofilii w Kościele, zanim został papieżem, co więcej – brał udział w jej tuszowaniu”, w kontekście opisywanych zdarzeń jest grubym oszczerstwem. Dziennikarskie śledztwa Gutowskiego i Overbeeka opierają się jedynie na poszlakach. W postępowaniu karnym istotą prowadzonego dochodzenia jest dążenie do ustalenia tzw. prawdy materialnej, czyli popartej niezbitymi dowodami. Jak twierdzi wielu prawników – tylko takiej prawdy można później dowodzić przed sądem, w odróżnieniu od prawdy obiektywnej, którą – ich zdaniem - poznamy dopiero… na sądzie ostatecznym. Tymczasem w dziennikarskich materiałach jednym z najczęściej powtarzających się jest słowo „podobno”…
Poszlaki to jeszcze nie dowody
Nie jest żadnym dowodem rzekomego tuszowania pedofilii wyrażenie przez przyszłego papieża zgody na wyjazd obwinianego o molestowanie nieletnich ks. Bolesława Sadusia do Austrii. Nie jest też nim list referencyjny kardynała Wojtyły do swojego austriackiego odpowiednika. Z pisma jasno wynika, że ks. Saduś chce za granicą kontynuować swoją pracę naukową. Niewykluczone zatem, że sam Saduś, czując gęstniejącą atmosferę wokół siebie, postanowił wyjechać na Zachód, korzystając z faktu, że w Austrii brakuje księży. Niemal pewne jest, że jako tajny współpracownik SB uzyskał „błogosławieństwo” bezpieki, która zwietrzyła w tym zamiarze możliwość poszerzenia swojej siatki agentów w krajach kapitalistycznych. Karol Wojtyła, jeśli wiedziałby o przestępczej działalności swojego bliskiego kolegi, z pewnością nie odwiedzałby go w jego nowej parafii w Gaubitsch i nie nawiedzałby go, gdy ten leżał na łożu śmierci.
Niczego nie dowodzi też samo „przerzucanie księży z parafii na parafię”, jak choćby w przypadku ks. Eugeniusza Surgenta. Również i dziś wikariuszy przenosi się w taki sam sposób średnio co dwa lata. Czasem nawet żartuje się, że jeśli jakiś ksiądz pełni posługę w jednej parafii dłużej, to znaczy, że ma dobre układy w kurii. Wreszcie nie można się dziwić dość łagodnemu podejściu metropolity krakowskiego do skazanego prawomocnym wyrokiem ks. Józefa Loranca, który po odbyciu kary więzienia skierowany został do jednej z parafii w Zakopanem, gdzie miał się zajmować prowadzeniem ksiąg kościelnych. W cytowanym w reportażu Gutowskiego piśmie sygnowanym przez Karola Wojtyłę czytamy, iż Trybunał Metropolitalny opierając się na prawie kanonicznym "skorzystał z prawa łaski i powstrzymał się od wymiaru kary" w związku z tym, że „ksiądz został już ukarany przez władzę świecką”. W dokumencie nie omieszkano przy tym podkreślić, że "zaniechanie kary nie przekreśla przestępstwa, ani nie zmazuje jego winy".
Nie przekonuje również anonimowy świadek, który po pięćdziesięciu latach przypomniał sobie, że był w kurii i przekazywał informacje o pedofilskich czynach ks. Surgenta, zaś kardynał Wojtyła prosił go, by sprawę „uciszyć”. Niemal identyczne sformułowanie pada bowiem również w cytowanym w materiale TVN wewnętrznym dokumencie SB, notatce służbowej będącej elementem sprawozdań z inwigilacji kurii. Przypadek?
Osaczeni przez bezpiekę
Oczywiście można by sobie zadać pytanie, czy do kardynała (a wcześniej biskupa) Karola Wojtyły docierały jakieś sygnały o niemoralnym prowadzeniu księży? Z pewnością takie informacje do krakowskiej kurii trafiały. I niekoniecznie musiały one dotyczyć pedofilii, lecz także łamania celibatu, skłonności do alkoholu czy ciągotek do hazardu. Nie można było jednak ich przyjmować na wiarę bez dostatecznej weryfikacji. Służba Bezpieczeństwa nie tylko inwigilowała księży w PRL, ale również, szantażowała, zastraszała, a w konsekwencji werbowała.Jak pisze w swojej książce „Księża wobec bezpieki” ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, „funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa prowadzili obserwację takiej osoby, zbierali o niej informacje – szukając m.in. kompromitujących materiałów – a następnie opracowywali plan pozyskania”.
SB nierzadko uciekała się również do prowokacji – od pomówień czy oszczerczych donosów począwszy, aż do podrzucania kompromitujących materiałów. Wystarczy wspomnieć ks. Jerzego Popiełuszkę, którego oskarżono o to, iż rzekomo przechowywał „38 sztuk amunicji kalibru 9 mm do pistoletu (…), 3 bojowe granaty łzawiące (…), materiały wybuchowe (…) wraz z potrzebnymi do spowodowania eksplozji detonatorami i przewodami elektrycznymi”. Atmosfera osaczenia kapłanów przez bezpiekę nie raz wpychała ich w stany lęku czy depresji. Nawet ks. Popiełuszko – jak pisze Zbigniew Branach w książce „Piętno księżobójcy” – czuł zagrożenie swego życia, mimo iż nie wszyscy wokół niego to dostrzegali. „Ksiądz powtarzał przyjaciołom, że długo nie pożyje. Jedni zalecali ostrożność. Inni podszeptywali o przeczuleniu. Nie wiedzieli, że kiedyś przyjdzie im się za to wstydzić”.
W takiej atmosferze przyszło też kierować metropolią krakowską Karolowi Wojtyle, który w tamtych czasach nawet nie mógłby udać się na wizytację do parafii, z której dobiegały jakieś niepokojące wieści, by nie pociągnąć tam za sobą esbeckiego „ogona”. Każda pochopna czy nerwowa reakcja kurii skrzętnie zostałaby przez SB odnotowana i wykorzystana do operacyjnych planów. Dostarczyłaby argumentów do szantażu czy gróźb wobec księdza będącego na celowniku bezpiekii „hodowanego” na tajnego współpracownika. Albo też – gdyby uznano go za zbyt groźnego dla ustroju – byłaby przesłanką do uciszenia go na zawsze.Miejmy na uwadze choćby przypadki księży Zycha czy Suchowolca, których przed zamordowaniem próbowano kompromitować. Stąd też weryfikacja wszelkich doniesień, choć niezbędna, była dla kurii niezwykle trudna. A miejmy do tego świadomość, że były to czasy, gdy nie było telefonów komórkowych, kamerek internetowych, monitoringu i tym podobnych urządzeń, które mogłyby dostarczyć obraz z dowodem popełnianych przez księży czynów zabronionych.
Pedofilia jako narzędzie walki politycznej
Charakteru reakcji na reportaż „Franciszkańska 3” w TVN oraz książkę „Maxima Culpa” można było się spodziewać z góry. Dominują skrajności. Z jednej strony histeria i wściekły atak środowisk lewackich i bez mała żądanie burzenia pomników papieża Polaka (tygodnik „Do rzeczy” pisze wręcz o zorganizowanej akcji „Dopaść Wojtyłę”), z drugiej bezkompromisowa, ale i bezrefleksyjna obrona papieża jako świętego Kościoła katolickiego. Oczywiście wszystko podszyte podtekstem politycznym w kontekście zbliżających się wielkimi krokami jesiennych wyborów parlamentarnych. Tymczasem bezkrytyczne podejście do zaserwowanych nam w tym tygodniu medialnych „rewelacji”, a w konsekwencji próba jak najszybszego zadeptania autorytetu JPII, to de facto nic innego, jak drugi zamach na Ojca św. (ten pierwszy, przypomnijmy, miał miejsce 13 maja 1981 r.). Jednakże mimo wszystko spośród zalewających Internet histerycznych opinii da się wyłowić także i te zdecydowanie zrównoważone, oparte na racjonalnych analizach, a nie na emocjach. Szczególnie interesujące jest stanowisko Tomasza Krzyżaka z „Rzeczpospolitej”, który, choć sam pisał o pedofilach w sutannach, to występując jako dziennikarski komentator zarówno w reportażu „Franciszkańska 3”, jak i w dyskusji po jego emisji, zachowywał daleko idącą powściągliwość. W felietonie zamieszczonym 8 marca br. w macierzystym dzienniku sam zwraca uwagę na funkcjonujący relatywizm interpretacyjny w odniesieniu do zgromadzonych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej materiałów SB. Podkreśla też, że „walkę z pedofilią w Kościele zapoczątkował nie kto inny, jak właśnie Jan Paweł II”. I wreszcie wyraża nadzieję, iż „dyskusja wokół Jana Pawła II może spowodować, że zauważymy pedofilię także poza Kościołem”. Jakkolwiek podpisując się obiema rękami pod tym ostatnim zdaniem, nie sposób nie dostrzec rozgrywających się równolegle innych głośnych spraw o podłożu pedofilskim - samobójstwa 16-latka, ofiary urzędnika ze Szczecina, oraz skazania przez sąd I instancji „łowcy nastolatek” z Sopotu.Fala niewybrednych komentarzy i oskarżeń, jaka tym sprawom towarzyszyła i dalej towarzyszy, buduje wrażenie, że tak naprawdę dzisiejszej klasie politycznej świadomość krzywdy dzieci jest całkowicie obojętna. Ważne jest jedynie to, czy przy pomocy tej wiedzy da się uderzyć w politycznych przeciwników.
Radosław Gajda
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Lepiej wspierać Ukrainę bronią, a może i mobilizacją niż importem zboża? Skoro mamy gdzieś UE i stanowisko Komisji, to po co nam tyle wyrzeczeń przez wsparcie Ukrainy. Przecież zdaniem rządu wszystkie nasze problemy, począwszy od ceny prądu są "przez Putina". Poparcie społeczne dla zaangażowania w "ukraińską wolność" od samego początku nie było 100%, a to, które jest nie wynika przecież z pacyfizmu i niechęci do jakiejkolwiek agresji militarnej, których nie wolno tolerować niezależnie od racji politycznych. Chodzi tylko i wyłącznie o politykę: o poglądy, przewidywania, nastawienie, oraz oczekiwania na np. "intratne kontrakty przy odbudowie Ukrainy", poprzednio "przy odbudowie Iraku". Chodzi o bilans zysków i strat. Zupełnie jak z 500+, 13 emeryturami itp. Jeśli "wszystko przez Putina" - wszystkie straty, wszystkie uciążliwości, a nie boimy się presji UE, którą razem z Węgrami mamy gdzieś - niezależnie od dopłat, innych korzyści i jednoznacznej litery prawa, to dlaczego mamy przejmować się Putinem, Ukrainą i mieć z tego same dotkliwe straty i żadnych realnych korzyści - wymiernych politycznie dla poszczególnych obywateli - którzy od lat głosują brzuchem: kierując się wyłącznie swoją indywidualną, osobistą perspektywą. Co my z tego mamy, każdy z nas? Poczucie bycia po słusznej stronie? Zwycięstwo reprezentacji Polski na Mundialu dałoby nam takiej dumy dużo więcej. Żeby rządzący nie obudzili się za chwilę z ręką w przepełnionym przez samych siebie nocniku, z tym swoim "wszystko przez Putina" i "w nosie z Unią Europejską". Kogo popieramy naprawdę?
Byle nie narazić się wyborcom - rolnikom. Sprzedawać broń Ukrainie, niech się dowolnie wykrwawi, liczyć na wyłączność pośrednictwa w relacjach Rosja - UE i "intratne kontrakty" przy odbudowie tego, co z Ukrainy zostanie, póki co nie popełniać żadnych błędów, bo wszystko, począwszy na cenach i ratach - przez Putina i symulować silne rządy stawające okoniem UE. Na ile to wszystko realne i dalekowzroczne? Pod latarnią najciemniej