
„Kabanosek” – to słowo od prawie trzydziestu lat kojarzy się mieszkańcom Wyszogrodu i okolicznych miejscowości ze sklepem spożywczym mieszczącym się na ulicy Rębowskiej 21. Kto chociaż raz nie złożył wizyty u Pani Jadwigi Kaweckiej, „Kochaniutkiej”, niech pierwszy rzuci kamieniem. Ten rodzinny biznes to prawdziwy lokalny fenomen. Ale jego początki – jak to często bywa – nie należały do najłatwiejszych.
Grudzień 1989 roku. Polska nie jest już własnością Związku Radzieckiego, a Solidarność święci triumfy. Rozpoczyna się fascynacja zachodnim modelem gospodarki i intensywny okres przemian, który postanawia wykorzystać Karol Kawecki – zastępca naczelnika pracujący u boku niegdysiejszego burmistrza Wyszogrodu, Henryka Klusiewicza. Jako pierwszy w Wyszogrodzie zakłada malutki prywatny sklep z mięsem i wędlinami na ulicy Rębowskiej 40. Aby w ogóle móc zaopatrzyć się w towar, nawiązuje współpracę z Zakładami Mięsnymi Płock, stając się ich pierwszym sklepem patronackim.
Klienci, przyzwyczajeni do wiecznych braków i widoku niemal pustych półek, zaczęli wykazywać ogromne zainteresowanie nowo powstałym lokalem. Półki obfitowały w schab, pasztetowe, kaszanki… Brakowało tylko drobiu – i wtedy sklep połączył swoje siły z Płockimi Zakładami Drobiarskimi SADROB S.A. Na początku istniała możliwość zakupienia kurczaka tylko w całości lub dzielonego na pół, ale Pani Jadwiga i jej mąż wpadli na pomysł dzielenia mięsa na części. Obecnie nie jest to nic nadzwyczajnego, ale w tamtym czasie – a zwłaszcza w małym miasteczku – była to nowość.
Podobnym ewenementem stała się wędlina krojona w plasterki.
– Tata jechał do hurtowni i przywoził samochód pełen plasterków. Karton na kartonie. Ja siedziałam z kalkulatorem i nabijałam ceny, a potem robiliśmy metki metkownicą, co też było czymś nowym w Wyszogrodzie – wspomina Pani Sylwia Kaflińska, córka właścicielki.
Właściciele sklepu cieszyli się w tamtym czasie, że czegokolwiek by nie przywieźli, udawało się to sprzedać. Nie było z tym wtedy problemu. Popularność rodzinnego biznesu, który wprowadzał nowe rozwiązania, ciągle rosła.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych wydarzenia rodzinne spowodowały, że właścicielem sklepu została Pani Jadwiga Kawecka. W 2002 roku przyszła pora na sporą rewolucję. Pojawiła się szansa na upragnioną niezależność i rozwój, gdyż ówczesny Dom Książki został zamknięty, a budynek po nim wystawiony na sprzedaż. Dotychczasowo wynajmowany przez Państwa Kaweckich lokal nie spełniał większości norm sanepidu, a komunikacja z właścicielem nie należała do najprzyjemniejszych. Dlatego, bez chwili zastanowienia, Pani Jadwiga postanowiła spróbować kupić budynek Domu Książki i tam utworzyć interes od podstaw, poszerzając asortyment o inne produkty spożywcze. Warto dodać, że mąż Pani Jadwigi, ku jej zdziwieniu, często mówił, że właśnie ta nieruchomość byłaby dla ich sklepu najlepsza i miał przeczucie, że stanie się ona kiedyś ich własnością. Jak widać – miał rację.
Remont i dostosowanie wnętrza do wymogów sanitarnych oraz unijnych pochłonęły niemal wszystkie pieniądze. Nie było możliwości wzięcia kredytu, a przecież należało jeszcze wypełnić rzędy regałów towarem. Na początku, poza mięsem, bazowano na prostych produktach. Pani Sylwia Kaflińska – córka właścicielki – wspomina: „Pamiętam, że wielkie regały były zastawione pojedynczymi pudełkami ciastek; tu cukier, tam mąka. Śmiesznie to wyglądało”.
Wraz ze zmianą lokalizacji sklep dostał także nową nazwę. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego akurat Kabanosek? Historia wiąże się z obroną pracy dyplomowej przez Panią Sylwię. Dotychczasowa nazwa nie podobała się jej, była zbyt długa i po prostu nijaka. Postanowiła wymyślić coś, co ludzie będą kojarzyć:
– Pan w komisji od razu zapytał, czemu akurat Kabanosek. A ja zapytałam się go, czy podobałaby mu się nazwa po prostu „Sklep Mięsny X”? Powiedziałam, że Kabanosek jest jeden i łatwo zapada w pamięć. Od razu dostałam za to punkt – śmieje się Pani Sylwia.
Stawanie na nogi trwało dwa lata. Wieści o dobrze prosperującym sklepie w Wyszogrodzie roznosiły się do kolejnych dostawców, którzy przybywali z interesującymi ofertami. W tym czasie Kabanosek zapełniał kolejne półki różnorodnymi produktami, zyskując przy tym wielu klientów. Aby móc obsłużyć tłumy zainteresowanych, w Kabanosku powstały trzy kasy i postawiono dwie krajalnice. Pani Jadwiga z uśmiechem na ustach wspomina te czasy: „Jedna kolejka przedzielała drugą, ludzie rozmawiali między sobą. Nie da się tego opisać. Panował duży gwar, musiałam czasami prosić o ciszę, by w ogóle usłyszeć klienta”.
Wraz z upływem lat w Wyszogrodzie, jak grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać markety. Ich pojawienie się przestraszyło pracowników Kabanoska. Nowe i nieznane przyciąga, i tak było też w tym przypadku. Sklep od razu odczuł spadek klientów. Jednak po czasie stała klientela zaczęła powracać do tego, co dobre i sprawdzone.
W tym roku miną trzydzieści dwa lata od założenia sklepu Kabanosek. Wraz z upływem czasu w Wyszogrodzie zamknięto kilka sklepów m.in. Polandię, popularny GS czy prywatną masarnię. Sklep Pani Kaweckiej, pomimo niezbyt sprzyjającego położenia i braku parkingu, codziennie od tylu lat jest odwiedzany przez wielu klientów.
Co zadecydowało o tak długim stażu i popularności? Pani Jadwiga uważa, że to przede wszystkim takie wartości, jak kultura, szacunek do drugiego człowieka i wyjątkowa dbałość o czystość, które wyniosła z domu rodzinnego i przekazała swoim dzieciom pracującym od lat w sklepie.
I kolejne ważne słowo – jakość. W Kabanosku przede wszystkim to właśnie na nią się stawia i dba o jej utrzymanie, co wiąże się z codziennym kontrolowaniem dostarczanych rano produktów. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na szeroki asortyment sklepu.
– Staramy się, żeby nasz asortyment był inny, żeby produkty nie były masowe, tylko dopasowane do konkretnego klienta. Proponujemy tylko takie produkty, które sami lubimy i jemy. Chcemy, aby były one wysokiej jakości, z porządnym składem, nawet jeśli wiąże się to z wyższą ceną. Nie mogę dać klientowi czegoś, do czego sama nie jestem przekonana, bo ten człowiek na drugi raz mi nie uwierzy. Kłamstwo ma krótkie nogi, a jednak każdy człowiek jest dla nas cenny – tłumaczy Pani Sylwia.
Kolejna przyczyna popularności sklepu? Możliwość zrobienia szybkich zakupów. W supermarketach ludzie mają tendencję do błądzenia między alejkami, zastanawiania się i kupowania produktów spoza listy. Pani Sylwia zauważa, że duży procent klientów Kabanoska stanowią mężczyźni, bo wiedzą, że dostaną konkretne produkty w kilka minut.
– Dwadzieścia lat temu słuchałam jakiegoś wywiadu z profesorem, który mówił, że małe sklepiki będą się utrzymywać, bo mężczyźni nie lubią robić zakupów. Chcą dostać to, co potrzebne, i wyjść. Jak wtedy tego słuchałam, to myślałam, że to nieprawda, ale po tylu latach stwierdzam, że coś w tym jest – oznajmia córka właścicielki.
Ponadto czymś wyjątkowym i obecnie zanikającym jest atmosfera tworzona przez lata w sklepie Pani Jadwigi. Każdego klienta wita się z uśmiechem na ustach, to na nim skupia się cała uwaga, jest traktowany w pełni indywidualnie.
– My wiemy, czego dany klient potrzebuje. Letnik, który przyjeżdża raz w roku, jest traktowany jak swój. On przyjeżdża i wie, że dostanie to samo, co rok temu. Poza tym pamiętamy o tym, co wydarzyło się u naszych klientów i jesteśmy ciekawi, co u nich słychać. Wydaje mi się, że nasi klienci czują się zaopiekowani – mówi Pani Sylwia.
Wszechogarniająca masowość i samoobsługa powoli zaczynają męczyć. Część społeczności pragnie kontaktu z drugim człowiekiem – i to właśnie zapewnia Kabanosek.
Pani Jadwiga wspomina: „Ludzie kiedyś mogli postać, pogadać i spotkać się. »No, patrz, nie możemy się na wsi spotkać, a w sklepie się spotykamy«”. I tak jest teraz w jej sklepie. Klienci nie tylko spotykają swoich znajomych stojących w kolejce, ale też przychodzą porozmawiać z Paniami stojącymi po drugiej stronie lady, które zawsze służą pomocą i radami. Pytania w stylu: „Co polecicie dzisiaj na obiad?” czy dzielenie się przepisami na różne dania to nieodzowny element codzienności w Kabanosku, który jest dowodem dużej sympatii i zaufania skierowanych ku pracowniczkom sklepu.
Prowadzenie dobrze prosperującego biznesu często kojarzy się osobom postronnym tylko z korzyściami i osiąganymi sukcesami. Jednak za tą fasadą mniejszych lub większych zwycięstw, kryje się również wiele trudności, jakim przedsiębiorcy – a zwłaszcza ci lokalni – muszą stawiać czoła. Zarówno dla Pani Jadwigi, jak i Pani Sylwii, problemem stawianym na pierwszym miejscu jest brak czasu. Dla rodziny, bliskich, na porządny urlop – po prostu na życie prywatne.
– To nie jest tylko osiem godzin. My żyjemy tym sklepem. On po prostu wbił się w nasze życie i życie rodzinne. Człowiek odpoczywa i myśli, czy przypadkiem prądu nie wyłączą albo przypominam sobie, że nie zamówiłam dla tej jednej pani pół kury. To jest właśnie na tej zasadzie – opowiada Pani Sylwia.
Niematerialne koszty rozwijania sklepu i utrzymywania go na zadowalającym poziomie są naprawdę wysokie.
– I jeszcze ciężka praca – dodaje Pani Jadwiga. – Od piątej już było się na sklepie, żeby przyjąć towary. Gdy zabrakło mojego męża, dźwiganie wszystkiego spadło na nas. (…) Prowadzenie sklepu jest bardzo wymagające – czystość, estetyka, dbanie o towar… Zarówno przed otwarciem sklepu, jak i po jego zamknięciu, pracujemy jeszcze dwie godziny. Ten czas się wydłuża i doba nam ucieka. Momentami jest bardzo ciężko – mówi właścicielka Kabanoska.
Kolejną trudnością, o której wspomina córka Pani Kaweckiej, jest nierówne traktowanie przedsiębiorców:
– Produkt, który jest u nas i w supermarkecie, np. cukier, nie będzie u nas tańszy i nie mogę nic z tym zrobić. Oni wezmą tiry i mają bardzo dobre stawki. Nie mam szans, aby walczyć cenami. Mogę jedynie walczyć jakością, miłą obsługą, doświadczeniem, jakie posiadam i tym, że interesuję się klientem.
Pani Sylwia dodaje, że trudno jest konkurować z dużymi sklepami, gdzie ceny produktów często są niższe. Polskie sklepy z tradycjami, wbrew pozorom, mają trudniej na rynku i są gorzej traktowane niż zagraniczne firmy, które dostają ulgi podatkowe, dysponują prawnikami i mają po prostu możliwości. Pani Sylwia stwierdza: „My jesteśmy tylko małymi pionkami na tym rynku. Trudno nam się utrzymać, ale robimy, co możemy i chyba nam to wychodzi”.
Jednak, pomimo tylu trudności i wyrzeczeń, przyznaje, że ta rodzinna firma to dla niej coś więcej niż tylko sklep i nie wyobraża sobie obecnie zmiany ścieżki zawodowej.
– Człowiek już nie jest taki młody i sprawny. Nie umiałabym odnaleźć się gdzie indziej. Nie mogłabym też zostawić swoich klientów, z którymi się zżyłam. Nigdzie nie będzie już tak samo.
Obecnie nie łatwo jest znaleźć ludzi z takim podejściem i predyspozycjami do prowadzenia biznesu, jakie posiada córka właścicielki sklepu – Pani Sylwia Kaflińska. Przekazano jej w genach smykałkę do handlu, pracowitość i niewątpliwy dar do obsługiwania klientów. Ludzie to wyczuwają i z radością odwiedzają Kabanoska. A co sądzi o tym sama Pani Sylwia?
– To jest coś, co robię od początku. Ten sklep jest moim życiem. Mam wrażenie, że jest to dziecko, które stworzyłam. W momencie, kiedy sklep powstał, mama była w ostatnim miesiącu ciąży, a ja pomagałam tacie. Byłam z nim cały czas – myłam pojemniki, podłogi… Robiłam wszystko. Rozwijałam się z tym sklepem. Czuję, że mam to we krwi. Jest to, co prawda, duża odpowiedzialność, ale ważniejsza dla mnie jest satysfakcja z tego, że klient do mnie wrócił, jest zadowolony.
W ciągu tych trzydziestu dwóch lat życie Polaków zmieniło się praktycznie diametralnie. Zmianie uległ też typowy klient sklepu spożywczego i jego nawyki zakupowe. Przez to Kabanosek musiał dostosować się do otaczającej rzeczywistości.
– Wychodzę z założenia, że ten, kto się nie rozwija, cofa się. Dlatego cały czas staram się, żeby asortyment sklepu choć trochę ewoluował. W ciągu tych wielu lat poszerzyliśmy ofertę pieczywa, sprzedajemy ciasta, ryby. To nie jest już tylko sklep mięsny i wędliniarski, tylko mamy gros różnych innych produktów, aby zadowolić klienta, który nie jest już taki sam, jak na początku naszej drogi. Kiedyś każdy kupował to, co dostał. Te czasy minęły. Teraz klientowi trzeba dopasować produkty, urozmaicić jego zakupy.
Na przestrzeni lat niewątpliwie rozrosły się możliwości dotyczące reklamowania się. Co prawda Kabanosek nie jest w stanie stworzyć własnej gazetki, ale zawsze próbował gdzieś zaistnieć, promować się, aby przyciągnąć kolejnych cennych klientów. Pani Sylwia przypomina sobie o książce „Panorama firm”, która zamieniła się potem w kalendarz, gdzie można było znaleźć informacje o sklepie. „Pamiętam, że na któreś Dni Wisły przyjechała pani z gazety sochaczewskiej i właśnie tam zamieściliśmy swoją reklamę” – opowiada.
Od kilku miesięcy, aby nie pozostać w tyle i iść z duchem czasu, Kabanosek istnieje również na Facebooku.
– Odkąd posiadamy stronę na Facebooku, zaczynamy rozumieć potęgę tego portalu. Ludzie do nas przychodzą i proszą o te konkretne pyszne ciasteczka, które przed chwilą im się wyświetliły. To jest efekt naszego ciągłego rozwoju i sięgania po takie rozwiązania, jakie przynosi aktualna rzeczywistość. Nie cofamy się – mówi Pani Sylwia. – Może za chwilę zobaczą nas na Tik Toku czy innej, nowszej platformie – dodaje ze śmiechem.
Sklep spożywczy Pani Jadwigi Kaweckiej jest najdłużej prowadzonym biznesem w Wyszogrodzie. Droga, którą przeszła ona, jej rodzina oraz pracownicy, aby to osiągnąć, zdecydowanie nie była usłana różami. Praca i poświęcenie doprowadziły ich do momentu, w którym ludzie nie wyobrażają sobie miasteczka bez Kabanoska. Czego więc można życzyć wszystkim, którzy budują markę tego sklepu? Aby istniał on jak najdłużej i nieustannie przyciągał tłumy klientów chętnych na złożenie wizyty u Kochaniutkiej.
Autorka tekstu i zdjęć: Wiktoria Sobocińska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Jadziunia... Pierwszy sklep... Konwojenci z ZMPłock... Popsuta wędlina, bo to przecież sklep patronacki i muszą przyjąć... Tu do akcji wkracza Jadziunia... Rzuty naszych młociarzy to pikuś przy rzutach szynkami czy baleronami w stronę konwjentów wchodzących z kolejnym pojemnikiem wędliny wątpliwej świeżości. Taka od początku była dbałość o jakość!
A deczko?